Życie muzyka, wbrew pozorom, do łatwych nie należy. Godziny prób czy szukanie artystycznych kompromisów to tylko niektóre z wyzwań, z jakimi musi się mierzyć. Nic nie daje jednak większej satysfakcji niż widok energii emanującej z publiczności pod sceną.
Z Argonem i Budyniem rozmawia Karol Rutkowski.

Każda historia ma swój początek. Kiedy zaczęliście nie tylko słuchać, ale też grać?

B: Pierwszy kontakt z instrumentem miałem w wieku szesnastu lat. Po długich namowach ojciec w końcu zasponsorował mi gitarę. Jak widać, przygoda trwa do dziś.
A: Chciałem grać od najmłodszych lat. W trzeciej klasie szkoły podstawowej kupiłem sobie pałeczki do bębnów. Niestety nikt nie zauważył moich zainteresowań. Na perkusji zacząłem grać dopiero, kiedy trafiłem do poprawczaka. Tam miałem sprzęt i czas, aby szlifować swoje umiejętności.

Dlaczego właśnie bas i perkusja?

B: Mieszkałem na przedmieściach Białej Podlaskiej. Razem z kumplami inspirowaliśmy się nieco mocniejszym brzmieniem. W pewnym momencie zrodził się pomysł założenia własnej kapeli. Byliśmy kompletnymi samoukami. Wtedy właśnie padł wybór na bas.
A: Szczerze mówiąc, chciałem grać na gitarze. Nieustannie jednak ciągnęło mnie do perkusji. Mogę śmiało powiedzieć, że siedziało to we mnie od samego początku.

Od jakiegoś czasu obaj gracie w Jestak i Viadro? Pamiętacie swoje pierwsze spotkanie?

A: Poszedłem do jednego z salonów piercingu przekłuć nos. Złożyło się tak, że pracował tam Budyń. Już wtedy powiedziałem mu, że od zawsze chciałem założyć hardcore’ową kapelę.
B: Później spotkaliśmy się w lokalu, gdzie stałem za barem. Zaczęła się rozmowa o muzyce i inspiracjach. Okazało się, że mamy podobną wizję i wszystko potoczyło się dalej.

Składy wielu grup nieustannie się zmieniają z powodu braku chemii pomiędzy artystami. W jaki sposób udało się Wam złapać wspólny język?

B: W zespole jak w rodzinie – trzeba się jakoś dogadać. W końcu razem pracujemy nad pewną formą sztuki. Różnie bywa. Zawsze jednak staramy się znaleźć kompromis. Wiele nad sobą pracowaliśmy. Dziś podczas wspólnych koncertów czy prób potrafimy porozumieć się jednym spojrzeniem.
A: W kapelach niekomercyjnych najważniejsza jest właśnie ta chemia. Dopiero później liczą się umiejętności. Jeśli poszczególni ludzie dobrze się dogadują, będą trzymać się razem bez względu na kłótnie.

Na co dzień mieszkacie i tworzycie w Białymstoku. Nie chcieliście nigdy spakować walizek i ruszyć w świat?

B: Trafiłem tu przypadkowo, przez studia. Nie miałem wówczas bladego pojęcia o tym mieście. Później poznałem pewną kobietę i zostałem.
A: Szczerze mówiąc, nie planowałem przyjazdu do Białegostoku. Gdyby nie pobyt w poprawczaku, nigdy bym się tu nie znalazł. Mimo to nie żałuję. Trzyma mnie tu grupa naprawdę wspaniałych ludzi.

W wolnych chwilach pracujecie jako barmani. Klienci wiedzą, czym zajmujecie się poza godzinami pracy?

B: Stali goście doskonale wiedzą, co robię. Czasem nawet dostaję dzięki temu większe napiwki. Poza tym ich słowa często motywują.
A: Niejednokrotnie słyszałem komplementy. Wiem jednak, że nawet jeśli koncert nie wyjdzie, ludzie zawsze powiedzą, że zagraliśmy dobrze.

Jak się mają Wasze projekty muzyczne? Kiedy usłyszymy Was na oficjalnym albumie?

B: Praca nad krążkiem to bardzo ciekawe doświadczenie, ale też dużo nauki. Ciągle pracuję nad materiałem.
A: Płyta Viadra ciągle się nagrywa. Jako Jestak będziemy koncertować wspólnie z Monilove. W odległych planach mamy też zamiar dograć swoje partie na jej kolejny album.

Opublikowano w Fakty Białystok, nr 14, 2013 r.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *