Polscy kierowcy są najwierniejszymi spadkobiercami pychy legendarnych Sarmatów. Każdy z naszych krajanów (bez względu na staż jazdy) uważa, że prowadzi nie gorzej niż sam Sébastien Ogier. Niestety, kapryśna aura niezwykle często weryfikuje umiejętności zbyt pewnych siebie „szoferów”. O tym, jak poruszać się po śliskiej nawierzchni opowiedział nam Paweł „Felix” Danilczuk – wicemistrz Polski Rajdowej Grupy N.

Usiądź wygodnie

Poprawne ustawienie fotela kierowcy może nie tylko ułatwić wyczucie pojazdu, ale też pomóc zaoszczędzić cenne sekundy w nagłych sytuacjach, jak np. niespodziewane pojawienie się na jezdni pieszego. Przy nieprawidłowej sylwetce w fotelu nie mamy poczucia toru jazdy. Nasza pozycja ma być wygodna, jednak powinniśmy przy tym pamiętać o pewnych regułach. Ręce mają być lekko ugięte w łokciach, tak byśmy mogli założyć nadgarstki na górną część kierownicy bez potrzeby odrywania łopatek od oparcia siedzenia.

Podobnie sprawa ma się z kończynami dolnymi. Przy wciśniętym do końca pedale sprzęgła lewa noga również musi pozostać ugięta. W przeciwnym wypadku, w razie potencjalnej kolizji siła uderzenia przeniesiona na wyprostowaną nogę może zmiażdżyć nam miednicę. Trzymanie sterów oburącz także jest niezwykle ważne. Niektórzy obejmują lewą dłonią obręcz, a drugą obsługują dźwignię zmiany biegów. Takie ułożenie sprawia, że w przypadku poślizgu możemy nie mieć możliwości prawidłowej reakcji. Często kierowcy jadą na „zimny łokieć”. To fajne, jeśli podróżujemy z prędkością patrolową. Problem zaczyna się przy szybszej jeździe, kiedy musimy wykonać szybki manewr, jak np. wyminięcie słupka. Wówczas tracimy czas na zajęcie właściwej pozycji, podciągamy się używając do tego kierownicy i w pewnym momencie siedzimy jak na stołku. Wówczas samochód się buja, a kierowca nie może wyczuć jego zachowania. Piloci rajdowi czytając mapy nie patrzą na drogę, ponieważ ich receptorami ruchu są plecy. Warto brać przykład z ich nawyków.

Cztery punkty

Dobór właściwego ogumienia jest kolejnym niezwykle ważnym tematem. Opony zimowe odróżnia od letnich nie tylko bieżnik, ale też skład mieszanki gumy użytej przy ich produkcji. Kiedy temperatura powietrza spada do 5 stopni Celsjusza, letnie opony stają nieplastyczne, tracąc jednocześnie swoje właściwości jezdne. Warto więc zadbać o wymianę „kapci” jeszcze przed pierwszymi opadami białego puchu.

Wśród kierowców rajdowych krąży powiedzenie: „Opony muszą być jak mięso – zawsze świeże, żeby były dobre”. Osobiście jestem zdania, że lepiej kupić niemarkowy, ale nowy komplet i przejeździć na nim dwa sezony niż dalej poruszać się na sfatygowanych oponach renomowanej firmy. Takie ogumienie będzie gatunkowo gorsze, ale za to świetnie wgryzie się w pokrytą śniegiem nawierzchnię. Pamiętajmy, że koła naszego samochodu są jego jedynymi punktami odpowiadającymi za kontakt z nawierzchnią.

Radziłbym również zwrócić uwagę na łączniki stabilizatorów i wahacze. Zły stan tych elementów może nam przeszkodzić w precyzyjnym sterowaniu pojazdem. Przy niskiej prędkości w mieście tego nie odczujemy, ale gdy rozpędzimy się na trasie, auto może zacząć „zjeżdżać” z powodu braku zbieżności.

Z hamulcem obchodź się delikatnie

Zimowe warunki nieraz weryfikują umiejętności i opanowanie kierowcy. Startując ze śliskiej nawierzchni musimy bardzo delikatnie dodawać gazu, tak by nie stracić przyczepności. W przypadku aut z napędem na tylną oś sprawy wyglądają jednak nieco inaczej. Przede wszystkim ruszając wykorzystujemy wyższe biegi (o ile posiadamy manualną skrzynię biegów). Generalnie zasada jest podobna jak w autach napędzanych na oś przednią. Im płynniejsze operowanie gazem, tym auto szybciej przyspieszy i odjedzie ze skrzyżowania.

Zupełnie inną kwestię stanowi wytracanie prędkości. Tutaj podstawą jest zimna krew. Jeśli czujemy, że straciliśmy kontrolę nad autem, nigdy nie blokujmy kół do końca (brak ABS). Zwolnienie i odblokowanie kół daje oponom szansę złapania przyczepności, a co za tym idzie – odzyskania możliwości sterowania. Czując niechybnie zbliżające się kłopoty, musimy wykonać jak najwięcej manewrów, które pozwolą nam wyjść cało z opresji.

Takie reakcje można ćwiczyć. Wystarczy w wolnej chwili pojeździć na dużej otwartej przestrzeni (np. płyta lotniska) pokrytej śniegiem, gdzie wprowadzenie naszych ukochanych „czterech kółek” w poślizg nikomu nie zaszkodzi. Proste treningi, jak slalom z kilkoma słupkami lub awaryjne hamowanie również wiele uczą i pozwalają wyczuć pojazd.

Prędzej czy później nowe umiejętności przydadzą się w codziennej jeździe. Bywa, że służby drogowe nie wyrabiają się z odśnieżaniem i sypaniem soli. Wówczas na pokrytych śniegiem ulicach tworzą się tzw. koleiny.

Wielu kierowców uważa, że podążanie wyjeżdżonymi śladami uchroni ich przed niespodziankami.
Kiedy w godzinach porannych, świeżo po opadach, musimy zatrzymać się na nieodśnieżonym skrzyżowaniu, przez które przejechało kilkaset aut, śnieg w wyżłobieniu może zamienić się w niewidoczny lód. Jeśli w momencie hamowania widzimy, że straciliśmy przyczepność, radzę spróbować wyjechać z koleiny i odzyskać ją na nieubitym jeszcze śniegu. Pamiętajmy jednak, że nic nie zastąpi umiejętności przewidywania. Podczas zimowych podróży nie wstydźmy się ostrożności. Wolny podjazd do skrzyżowań to nie wstyd. Zachowanie zimnej krwi jest o wiele bardziej wskazane niż zbędna brawura. Możecie się śmiać, ale w rajdach często mówimy: wolno znaczy szybko.

(Paweł „Felix” Danilczuk, oprac. Karol Rutkowski, foto: Bi-Foto)

Opublikowano: 18.02.2014 na fakty.bialystok.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *