Dziewięć albumów, wiele lat na scenie i multum nowych pomysłów. Farben Lehre, mimo zmiany trendów, dalej trzyma się dawno obranej linii z dobrym skutkiem. O ewolucji na rynku muzycznym, wspomnieniach z Białegostoku i urokach koncertowego życia opowiedział nam Wojciech Wojda – wokalista i założyciel dobrze znanej punkowej grupy.

Jesteście w grze już ponad dwadzieścia lat. Nie myślicie o emeryturze?

Policjant idzie na emeryturę po piętnastu latach. Muzycy grają, póki mają coś do przekazania, póki sprawiają przyjemność słuchaczom. W przeciwnym wypadku jest to wbrew sobie, wbrew fanom i czasami wbrew historii. Dobry przykład to The Beatles. Wydaje mi się, że chłopaki powinni dalej funkcjonować, ale nie mnie to oceniać. My lubimy to, co robimy. Nigdzie się nam nie spieszy. Nie zakładamy daty rozwiązania zespołu czy końca przygody z muzyką. Gramy tyle, ile jest ode mnie starszy Mick Jagger. Z emeryturą bym się wstrzymał.

Od pamiętnego koncertu w Jarocinie w 1990 roku trochę się wydarzyło. Jak podchodzicie do zmian, które zaszły na scenie muzycznej?

Jak śpiewał Dezerter: „Wolność spadała jak grom z jasnego nieba”. Kiedy zakładałem zespół w 1986 roku, nikt nie marzył o tym, że komuna upadnie i doczekamy się wolnego rynku. Wypadki potoczyły się jednak inaczej. Przyzwyczajonym do układów z władzą trochę się urwało. Niektórzy nie mogli się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Czasy się zmieniły. Młodzież ma inne priorytety. Dobry gadżet czy fajna fura stanowią cel, a nie środek. Naszym największym pragnieniem było granie koncertów i wydawanie płyt. Dzisiaj młoda kapela najchętniej nagrałaby sześć programów w TV, a za koncert brała piętnaście tysiaków.
Podejście młodego pokolenia jest bardziej konsumpcyjne. Ale są i dobre strony. Mamy większy dostęp do instrumentów, więcej miejsc do grania koncertów i media, które dają szansę się przebić. Dużo znaczy też internet.

Wielu z Waszych starych kumpli dziś śmiga do pracy z neseserem i koszulą zapiętą na ostatni guzik. Co sprawiło, że jeździcie kilometrami od miasta do miasta – zamiast wstać, popracować i wrócić na noc do domu?

Joka kiedyś powiedział: „Hip hop wyrasta od miasta do miasta”. My też jeździmy od miasta do miasta. Lubimy to robić, grać koncerty, poznawać nowe miejsca i ludzi. Czerpać emocje z kolejnych występów. Cały czas sprawia to nam przyjemność. Nesesery i koszule pod szyję nas nigdy nie interesowały.

Składy kapel co rusz się zmieniają. Jakim cudem Wy wciąż się dogadujecie?

Z Adamem Mikołajewskim, perkusistą, gram już 22 lata, nie licząc dwuletniej przerwy. Filip i Konrad grają z nami od 1998 roku. Na początku zmienialiśmy skład. W pewnym momencie spotkała się jednak grupa ludzi, która była zdeterminowana w działaniu. W 2005 roku podjęliśmy decyzję, że rzucamy wszystkie inne zajęcia i skupiamy się na graniu. Skoro funkcjonujemy, znaczy, że się udało. Jest kilka rzeczy, które nas razem trzymają: przyjaźń, muzyka i poniekąd praca.

Kilkanaście płyt w dyskografii to niezły wynik. Wielu artystów z takim dorobkiem popada w rutynę. Da się jej uniknąć?

Niektórzy grają dziesięć lat i mówią o zastoju twórczym. Tutaj nie ma reguły, wiek nie musi nic oznaczać. Wszystko zależy od tego, jak silna jest miłość do muzyki, determinacja, siła przetrwania i wiara w siebie. Jesteśmy starymi wiarusami. Dla nas wszystkie inne rzeczy są istotne, ale w przypadku FL najważniejsza jest twórczość. Jeśli ktoś uważał inaczej, pożegnał się z kapelą.

W ciągu kilku lat Wasz styl ewoluował.

Jak sama nazwa wskazuje, gramy bardzo różne klimaty. Każdy z nas wychowywał się na punk rocku. Gdy człowiek stoi w miejscu, to się cofa Nie dokonaliśmy jednak rewolucyjnych zmian. Jesteśmy wierni gitarowemu graniu, nie kombinujemy za dużo. Aczkolwiek na ostatniej płycie podejmujemy pierwsze próby eksperymentów. Farben Lehre AD 1986 i 2013 łączy jednak ten sam duch. Są inne umiejętności, inni muzycy i inne czasy, ale uważam, że duch pozostał ten sam. Ducha nie gaście…

Zdawać by się mogło, że era punk rocka bezpowrotnie przeminęła. Wy jednak nie spuszczacie z tonu.

My robimy swoje. Nas trendy nie interesują. Punk rock był skierowany przeciwko modzie i mówił, że to tylko, co prawdziwe, jest ważne – a nie to, co jest na topie.
Popatrz na grupę KULT. Zawsze są sobą, bez znaczenia, co jest na fali. Dążymy do tego samego.

W maju światło dzienne ujrzał Wasz kawałek z Gutkiem. Sporo Was dzieli. Co sprawiło, że zdecydowaliście się na takie połączenie klimatów?

Gutek jest powiązany z obozem Kalibra 44 od samego początku. Darzymy się z tą ekipą wzajemnym szacunkiem. Kiedyś graliśmy nawet wspólny koncert. Poza tym mam duże uznanie dla kunsztu wokalnego Gutka. Takich prawdziwych i skromnych postaci brakuje na rynku. Od razu go polubiłem.

Czy jest szansa na to, że pojawicie się na nowej płycie składu z Katowic?

Mam bardzo osobisty stosunek do K44. Miałem też okazję poznać Magika. Nasze spotkanie utkwiło mi w pamięci. Nie jestem fanem hip hopu, ale się bardzo szanujemy. Gdybym dostał propozycje, zgodziłbym się.

Kiedy nowy album?

Nie mamy ciśnienia na nagrywania płyty po płycie. Mamy pełen luz. W tym roku chcemy wypuścić Projekt Punk, który zagraliśmy na Przystanku Woodstock. To będzie nasz typowy wkład w historię tego gatunku. Jeśli wszystko się uda, weźmiemy się za projekt Farben Lehre Akustycznie. Nie należy traktować go jednak jako nowego albumu. W tym układzie nowy krążek pojawi się najwcześniej za dwa-trzy lata. Może na trzydziestolecie kapeli? Nie chciałbym jednak wybiegać w przyszłość aż tak daleko.

Z Wojciechem Wojdą rozmawiał Karol Rutkowski.

Opublikowano w Fakty Białystok, nr 16, 2013 r.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *